DZIEŃ 12

Podróże małe i duże

Obraz po burzy

O 6:00 otwieramy oczy. Jest już jasno, ćwierkają ptaki, Filipiny powoli budzą się do życia. To idealny czas na poranną kawę. Siadamy na tarasie i podziwiamy okolicę. Wczorajsze opady spowodowały chwilowe podniesienie poziomu wody w rzece. Zabrane z gór błoto, wyleguje się teraz na dolnych tarasach hotelu. Poziom rzeki zmienia się tu bardzo często. Wystarczy dobra kilkuminutowa ulewa. Zamawiamy śniadanie, kąpiemy się i pakujemy. O 8:00 jesteśmy gotowi do wyjazdu.

Komu w drogę temu plecak na grzbiet

Ubieramy plecaki, wsiadamy na skutery i wyruszamy w 38 km podróż do Tagbilaran miejsca z którego odpływa nasz prom na wyspę Cebu. Podróż jest szybka i bezproblemowa. Nawet w mieście mimo większego ruchu i dużej ilości ulic jednokierunkowych dajemy zgrabnie radę. Przed 9:00 zdajemy skutery. Pan je uważnie ogląda i nie stwierdziwszy żadnych uszkodzeń oddaje dokument oraz życzy udanej podróży. Zaopatrzeni w bilety, które sprytnie zakupiliśmy po przypłynięciu na wyspę, udajemy się do kas po przydział miejsc siedzących. Wcześniej oczywiście za 30 peso/oś wykupujemy opłatę portową.

Zdziwione Polaki dwa

Podchodzimy do kasy i jakież jest nasze zdziwienie, gdy okazuje się, że z przyczyn technicznych nasz prom zostaje odwołany. Podpytujemy się w okienku, czy mamy jakieś inne opcje. Okazuje się, że inna firma oferuje dziś dodatkowe kursy na Cebu. Ale oczywiście bilety można kupić tylko w kasach przed portem. Na szczęście, to niedaleko. Szybkim truchtem udajemy się we wskazane miejsce. Ale tu czeka na nas kolejka… Dobrze, że mamy jeszcze chwilę czasu.

Filipińczycy uwielbiają organizacyjny porządek

JAleksandra idzie oddać nasze stare bilety, a ja ustawiam się w kolejce po nowe. Najpierw czekamy przed budynkiem, bo w środku może przebywać określona ilość osób. Tylko tyle ile jest krzeseł ustawionych w dwóch rządkach. Na szczęście obsługa przy kasach idzie sprawnie, więc po chwili siedzimy na krzesłach. Co moment wstajemy i przesuwamy się do przodu przesiadając się na kolejne krzesła. Obok nas siedzi sympatyczna dziewczyna. Okazuje się, że Paula jest Portugalką i tak jak my przez miesiąc podróżuje po Filipinach. Wybrała do zwiedzania te same wyspy, co my. Troszkę rozmawiamy, wymieniamy się spostrzeżeniami o swoich pobytach i niestety szybko żegnamy, bo bilety zostały zakupione i czas lecieć na prom. Mamy ok 25 minut do odpłynięcia. Pędzimy więc do kas otrzymać numery siedzisk. Potem kierowani przez obsługę trafiamy do punktu zdawania bagaży. Opłacamy transport naszych toreb - nie jadą za free. 200 peso i mają swoje miejsca na rufie. Wsiadamy na prom i po chwili rozpoczynamy 2 godzinną morską podróż do Cebu. Fale są malutkie - około metrowe - więc prawie zupełnie nie kiwa.

Na Filipinach łatwo jest zmarznąć

Za oknem słonko grzeje, a my w klimatyzowanym pomieszczeniu marzniemy. Uwielbiają tu przeginać z klimatyzacją. Do Cebu docieramy punktualnie. Prom przybija do kei, a my wysiadamy i z przyjemnością wygrzewamy się w słońcu, oczekując na wyładunek plecaków. Po chwili w pełnym rynsztunku wychodzimy z portu. Oczywiście dopada nas gromada lokalnych przewoźników i proponuje podwózkę na lotnisko. Odmawiamy. Najpierw chcemy coś przekąsić. W pobliskim ciągu sklepików odnajdujemy jadłodajnię i wybieramy dania. Płacimy 170 peso i z przyjemnością pałaszujemy swoje porcje.

Podróżowanie jest łatwe

Teraz jesteśmy gotowi na podwózkę. Wystarczyło wyjść na ulicę, a natychmiast zmaterializowała się taksówka. Za 400 peso miejscowy król transportu postanowił podrzucić nas na lotnisko. To tylko 7 km. Po chwili jesteśmy na miejscu. Wchodzimy do hali odlotów i próbujemy na tablicy odnaleźć nasz lot. Pojawia się dopiero po chwili z adnotacją, że będzie opóźniony o godzinę, czyli zamiast o 15:30 dolecimy ok 16:25. To nie problem, bo mamy zapas czasowy. Siadamy na chwilkę i przepakowuję plecaki. Wyciągamy z głównego bagażu spodnie i kurtki, bo w samolocie, na lotniskach i autobusach, że o promach nie wspomnę bywa pieruńsko zimno. Po przepakowaniu nadajemy plecaki.

Jaka jest szansa, że w głośniku lotniskowym usłyszysz swoje imię?

Jako, że nie podano jeszcze bramki, a mamy dopiero godzinę 13:30 idziemy znaleźć miejsce gdzie możemy usiąść i jednocześnie podładować sprzęt. Mamy mały problem, bo samsung Aleksandry odmówił wczoraj ładowania ze względu na wykrytą wilgoć. I tak mu już zostało do dziś. Ładować go możemy bezdotykowo natomiast problemem będzie to, że nie można z niego zgrać zdjęć. Musimy jakoś rozwiązać ten problem. Zostawiamy to jednak na później. Siedzimy sobie grzecznie w fotelikach, ładujemy sprzęt, a mnie się wydaje, że słyszę swoje imię w głośnikach. Trochę to dziwne. Jest po piętnastej, a my mamy przecież jeszcze godzinę do opóźnionego odlotu. Zainteresowana tematem Aleksandra idzie sprawdzić na tablicach, co się dzieje. Wraca zdenerwowana i mówi, że mamy szybko biec do bramki nr 3, bo nasz samolot już czeka. Lecimy więc z wywieszonymi jęzorami. Dobiegamy, a tam Pani nam mówi, że już zakończono boarding i nie niestety nie polecimy.

Nie wiesz co zrobić? Rozkręć aferkę

Robimy małą aferkę i w końcu decydują się nas przepuścić. Biegniemy rękawem i jako ostatni wsiadamy do samolotu. Jest godzina 15:40. Nie bardzo wiemy, co się wydarzyło, bo przecież na tablicach było wyraźnie napisane, że lot będzie opóźniony. Teraz jestem przekonany, że naprawdę wywoływano nas przez głośniki. Na szczęście wszystko zakończyło się dobrze. Coś nam dziś ta podróż idzie dziwnie. Ciekawe, co jeszcze się wydarzy.

Gdzie jest mój plecak?

Długo nie trzeba było czekać. Wystarczyła godzina. Kolejny problem pojawił się przy odbiorze bagaży. Aleksandry plecak przyjechał, a mój niestety nie. Pojmaliśmy natychmiast panią z obsługi, która grzecznie nas wysłuchawszy, złapała za telefon służbowy zaczęła ustalać fakty. Okazało się, że wykryto w moim plecaku zapalniczkę i niestety nie przeszedł procedury celnej. Został w Cebu.
Pani zabrała mnie na stanowisko rozwiązywania problemów, gdzie musiałem wypisać dokument, że wyrażam zgodę na wyrzucenie z mojego bagażu niebezpiecznego przedmiotu. Następnie zebrała informacje, o tym gdzie będziemy mieszkać w El Nido oraz do kiedy tam będziemy. Wypełniliśmy dokumenty i ustaliliśmy z panią, że mój plecak odchudzony o zapalniczkę przyjedzie do Puerto Princessa jutro o tej samej porze. Potem zostanie wysłany do El Nido pod wskazany przeze mnie adres. Wymieniliśmy się numerami telefonów i mogłem wrócić do Aleksandry. 

To teraz jest nam lżej

Lżejsi o jeden plecak idziemy łapać taksówkę. Zatrzymuje się przy nas trójkołowiec i pyta dokąd jedziemy. Mówimy, że na oddalony o 11 km terminal autobusowy Irawan Bus Terminal. Kierowca proponuje nam stawkę 500 peso. W Aleksandrze odzywa się żydowska krew. A ile kosztuje taksówka? Zaczyna wypytywać biznesmena z trójkołowca. Oj Dużo drożej, dużo dużo … zarzeka się chłop. Na jego nieszczęście właśnie podjechała taksówka. Nie zastanawiając się wiele Aleksandra zatrzymuje auto. Za ile zawiezie nas pan na terminal autobusowy? Za 500 peso mówi. Z triumfem w oczach moja „żydówka” patrzy na pana trójkołowca. Ten z głupkowatą miną odwraca się i odchodzi.

Ogromny pusty terminal

Dojeżdżamy do Dworca. Żegnamy się z naszym rozmownym kierowcą i idziemy odnaleźć miejsce z którego odjedzie nasz bus - tak twierdzi Aleksandra lub autobus - tak twierdzę ja. Jest tu ponad 50 stanowisk. Chcemy ustalić z którego odjedzie nasz transport. Odnajdujemy budkę w której siedzi dwóch panów. Mówimy, że mamy wykupiony transport autobusem lini Cherry. Mówią: Ok, to stąd. Tu macie usiąść i czekać - wskazują na pobliską ławkę. Do odjazdu mamy jeszcze 2 godziny, więc idziemy zwiedzać dworzec, głównie w poszukiwaniu jedzenia.

Hamburgery na wypasie

Trafiliśmy na stanowisko, gdzie sympatyczna pani sprzedała nam hamburgery na wypasie. Za całe 50 peso za szt zjedliśmy bułę z mięskiem i mnóstwem dodatków. Nagle podbiega do nas jakiś pan i pyta czy jedziemy autobusem Cherry do El Nido. My na to, że tak, to on: chodźcie za mną!!!Idziemy. Okazuje się, że przyszła Pani z firmy Cherry i dowiedziawszy się, że dwójka białasów szwenda się po terminalu, kazała nas odszukać. Obejrzała naszą internetową rezerwację, spisała z paszportów nazwiska i wypisała bilety. Mówi: tu macie czekać, autobus podjedzie za chwilkę. Mimo że do odjazdu mamy jeszcze 1,5 h grzecznie czekamy.

Fura VIP

Po chwili podjeżdża autobus. I to jaki autobus. Full wypas. Pachnący, czyściutki i wydiodowany. No i po 3 siedzenia w rzędzie, a nie jak w naszych autobusach 4. Siedziska są szerokie, jak w samolotowej klasie biznes. Odchylane, z podnóżkami i bardzo wygodne. Wsiadamy. Jesteśmy na razie jedynymi klientami. Mamy cały autobus dla siebie. Nasz plecak otrzymał własny prywatny fotel. Jest też wisienka na torcie: 15 stopni w środku, bo klima włączona na maksa. Ubieramy się we wszystko co mamy.

Ciemno, kręto, znośnie

Pięcio godzinna podróż po krętych drogach wyspy Palawan z Puerto Princessa do El Nido upłynęła nam znośnie. Rzucało nami na zakrętach, bo kierowca osiągał zawrotne prędkości do 75 km/h. Na szczęście szybciej nie jechał, bo ma ograniczenie i po przekroczeniu magicznej prędkości 75 km/h w całym autobusie odzywały się sygnały dźwiękowe. Razem z nami jedzie kilka miejscowych osób. Wszyscy opatuleni, bo pieruńsko zimno jest.

El Nido wita nas

Dojechaliśmy bezpiecznie. Zaraz po wyjściu, mimo, że jest 2:30 do autobusu podchodzi grupka lokalesów i oferuje usługi transportowe. Nagle jeden z nich wyciąga białą kartkę A4 z napisem Aleksandra Romanska. To chyba nasz zamówiony przez hotel transport. Szybko pakujemy się do zdezelowanego trójkołowca i ruszamy krętymi, czasem bardzo wąskimi na szerokość skutera dróżkami. Po chwili wjeżdżamy na plażę i mkniemy po piasku rozbryzgując wodę. Na szczęście zaraz wracamy na wąska betonową ścieżkę. Po jakiś 5 minutach, klucząc wśród domostw dojeżdżamy do naszego niepozornego hotelu.

A hotelowa obsługa smacznie sobie śpi

Kierowca prosi żebyśmy poczekali i dzwoni po obsługę hotelu. Po chwili pojawia się zaspana korpulentna pani. Wita nas z uśmiechem, daje klucz od pokoju i mówi, że sprawy meldunkowe pozałatwiamy jutro. Wchodzimy do maleńkiego pokoju z dużym przeszklonym wejściem. Jest czysto, a łóżko wyjątkowo wygodne. Niestety jedno dostępne gniazdko prądowe jest bardzo zdezelowane. Będą problemy z ładowaniem. Minusem jest także hałasująca klima. Jesteśmy zmęczeni, więc bierzemy tylko kąpiel i idziemy spać.