DZIEŃ 15

Moto Trip, czyli podróż tam i z powrotem

Czujni jak ważki

Dziś mogliśmy się wyspać, bo czas nas nie goni. A i tak pobudka była o 7:00. Leżakujemy jednak, wykorzystując czas na zgranie zdjęć i zrobienie opisów. Dziś chcemy wypożyczyć motorki i pojeździć po okolicy. Wychodzimy z pokoju i siadamy przy stoliku, gdzie czeka na nas przygotowana przez gospodynię kawa i nasz lokalny pies Maldita. Dokarmiany ciastkami, wita nas codziennie i daje się nawet delikatnie pogłaskać. Chyba nie zaznał wiele czułości, bo ludzki dotyk jest dla niego nowością i podchodzi do tego nieufnie. Ma otwarte rany na uszach. Podobno od jedzenia owoców morza. Jest bardzo chudy więc nie sądzę, żeby owoce morza stanowiły znaczną część jego diety. Skutery zamówiliśmy u naszej gospodyni. Trochę ją popędzam, żeby przyspieszyć filipiński czas. Pani się spręża i o 10:00 skutery zostają podstawione pod hotel. Nauczeni doświadczeniem sprawdzamy je dokładnie. Okazuje się, że ich rejestracje nie do końca są legalne, więc zatrzymani przez policję moglibyśmy mieć kłopoty. Numery byle jak wydrukowane na zwykłej kartce, a następnie zafoliowane zawsze wyglądają podejrzanie. Odmawiamy więc przyjęcia sprzętu. Pani nas przeprasza, a my postanawiamy iść do miasta wypożyczyć motorki w jakiejś lokalnej wypożyczalni. Jest ich tu sporo, więc nie powinno być problemu.

Hot wheels

Na jednej z uliczek trafiamy na wypożyczalnię Hot Wheels. Sprzęt wygląda porządnie, rejestracje są legalne, więc się decydujemy. Po 500 peso za sztukę stajemy się na jeden dzień użytkownikami 2 kółek. Podpisujemy prostą umowę, zostawiamy paszport w zastaw i wyruszamy. Ruch w El Nido jest niewielki i głównie motorkowo tricyklowy, więc bez problemu wyjeżdżamy z miasta. Chcemy przejechać ok 80 - 100 km więc tankujemy na najbliższej stacji za 150 peso każdy skuter. Jesteśmy gotowi.

Plan jest taki

Plan jest taki, żeby zrobić lokalnymi drogami pętlę drogą biegnącą wokoło półwyspu, odwiedzając po drodze ładną plażę Napcan Beach. Podobno to jedna z najpiękniejszych w okolicy. Pędzimy naszymi mini skuterami 30 km/h. Ruch zrobił się spory, ale betonowa droga jest szeroka. Cały czas mijamy domki, sklepy, hotele, i jadłodajnie. A wszystko to okraszone ruchem motorkowo tricyklowym. 
Czasem przemknie wypełniony ludźmi i towarem buso-autobus, taki bez okien z przodem podobnym do starego jeepa wranglera. Z aut najczęściej spotykamy tu pickupy. Po ok 15 km , aby dojechać do plaży zjeżdżamy z głównej drogi na szuter.

W drodze na plażę

Jest bardzo pyliście i nierówno. Taka właśnie droga prowadzi na znaną plażę. Po drodze Aleksandra wypatruje sprzedawcę soków kokosowych. Oczywiście zatrzymujemy się i robimy przerwę gastronomiczną. Pan na naszych oczach piękną maczetą rozbija kokosa i przygotowuje orzeźwiający napój.

Negocjacje

Maczeta bardzo mnie zainteresowała. Chcę ją mieć. Namawiam właściciela do sprzedaży, ale się opiera. Mówi, że może mi ewentualnie sprzedać swoją starą maczetę, którą dał swojej siostrze. Znika i po chwili przynosi sprzęt. Maczeta jest już porządnie nadszarpnięta zębem czasu i brakuje jej drewnianej pochwy. Ale ma swoją historię i wygląda tak, jak powinna maczeta wyglądać. Byłaby idealnym uzupełnieniem mojej kolekcji. Przechodzimy do negocjacji cenowych. Wiem, że w sklepie kupię taką za ok 400 peso. Pan proponuje 500. Przegiął. Rezygnuję z zakupu. Dopijamy soczki. Pan nas pozytywnie zaskoczył, bo do picia podaje słomki z bambusa. Są wielorazowego użytku i ekologiczne. Zabieramy je sobie na pamiątkę. Jedziemy dalej.

Jest atrakcja - jest parking

Po chwili wjeżdżamy do małej wsi i trafiamy na parking gdzie stoi już masa motorków i tricykli. Właściciele trójkołowców siedzą pod drzewem i grają w karty. Przywieźli tu turystów i teraz na nich czekają. Do nas podbiega grupka dzieciaków i pytają czy mogą w czymś pomóc. Widząc jak szukam sposobu, aby otworzyć siedzenie i schować kask, śpieszą z pomocą. Tak to się robi proszę Pana. Powinien pan też zablokować kierownicę. Nie wie Pan jak to zrobić, proszę bardzo tak to się robi. Takim specjalistom nie sposób odmówić wsparcia finansowego. Dostają banknot 20 pesowy ( Aleksandra twierdzi, że to było 50) i są zadowoleni. Będą mieć oko na nasze skuterki. Machają nam na pożegnanie, a my idziemy na plażę. Jest rzeczywiście ładna.

Kilometry piachu potrafią oko nacieszyć

I nie ma tłoku. Morze pięknie faluje, a piasek ciągnie się kilometrami w jedną i drugą stronę. Rozgaszczamy się pod palmą i idziemy taplać w cieplutkim morzu. Zabawa z falami nas wciąga. Wygłupiamy się i robimy trochę zdjęć. Potem suszenie i decyzja czy zostajemy dziś na leżakowanie, czy jedziemy dalej. Tu jest tak pięknie.

Choroba szybkich nóg

Choroba szybkich nóg jednak zwycięża. Jedziemy dalej zwiedzać. Wsiadamy na skuterki i wracamy szutrem do głównej drogi. Powoli wjeżdżamy w obszar, który wygląda tak, jak nasze wyobrażenia Filipin jakie mieliśmy przed wyjazdem. Jest coraz mniej domów, teren robi się pagórkowaty, ruch praktycznie zamiera.

Siódme niebo podróżnika

Teraz jesteśmy w siódmym niebie podróżnika. Delektujemy się wszystkim naokoło. Co jakiś czas przy drogach leżą wielkie płachty z jakimiś nasionami. Zatrzymujemy się i oglądamy dokładnie. To ryż. Trafiliśmy na zbiory. Wygląda, to niesamowicie. Po chwili mijamy pana, który stoi na saniach wypełnionych workami ryżu, a ciągniętymi przez bawoła. Piękny widok. W powolnych ruchach zwierzęcia czuć jednak trud tej pracy. Woźnica wcale go nie popędza. W tej temperaturze trudno jest cokolwiek robić szybko. To hipnotyzujący widok. Nie możemy oderwać wzroku. Tu zresztą wszystko jest dla nas ciekawe.

Sidziałby i patrzyłby

Zatrzymywalibyśmy się co chwila, żeby obserwować lokalne życie. Tu ktoś naprzeciwko swojego biednie wyglądającego domku robi łóżka z bambusa, tam ktoś plecie maty z liści, gdzieś wśród drzew ktoś śpi w hamaku, a idąca drogą grupka dzieciaków śmieje się do nas i macha na powitanie. Tu każdy się do nas uśmiecha i macha. Filipińczycy są przesympatyczni. I nie mają nic przeciwko robieniu im zdjęć.

Zaczyna się kręcić

Po jakimś czasie zabudowania się kończą. Wjeżdżamy w dżunglę. Kręta, szeroka, betonowa droga otoczona jest tylko przyrodą, to coś na co czekaliśmy ponad 15 dni. I dopiero dziś się udało. Przepełnia nas uczucie radości. To są prawdziwe wakacje. Zatrzymujemy się na chwilę, żeby uruchomić drona i obejrzeć okolicę z góry. Dopiero teraz jesteśmy prawdziwie zachwyceni. Z góry wszystko wygląda przecudownie. Zwiedzamy przepiękny rejon Filipin. Niestety musimy jechać dalej.

Googel kłamczuch jeden

Teraz wg map google powinniśmy skręcić na główną trasę biegnącą do El Nido. Wjeżdżamy na nią i… lekkie zdziwienie, bo droga zrobiła się szutrowa. To prawdziwe kamienisto-piaszczyste wertepy. Zawalniamy do 15 km/h i próbujemy tak jechać, aby nie uszkodzić skuterków. Powoli zbliża się 17:00, a nam zostało jeszcze do przejechania ok 25 km. Jest szansa, że wrócimy do El Nido po ciemku. Lubimy takie przygody. Chłoniemy wzrokiem okolicę, żeby zapamiętać jak najwiecej. Mijamy kilka rozklekotanych mostów biegnących nad rzeczkami i w końcu szuter się kończy. Wjeżdżamy na betonową drogę, więc możemy przyspieszyć. Ruch się robi coraz większy, co oznacza, że w końcu wjeżdżamy w tereny zaludnione. Pojawiają się zabudowania i tak już będzie do samego końca wycieczki.

Głód zawsze zwycięża

W jednej z miejscowości wypatrujemy garkuchnię. Zatrzymujemy się i sprawdzamy, co tutejszy szef kuchni proponuje. Głównie zupy. Wybieramy dwie, plus do tego po misce ryżu. Gdy mi podają ryż zawsze widzę oczami wyobraźni Morawieckiego. Jemy ze smakiem. Jak zawsze dania są pożywne i zdrowe. Na tej kuchni mój żołądek pracuje genialnie. Płacimy 180 peso i jedziemy dalej. Wśród tłumu innych skuterków dojeżdżamy do miasta.

Jest już ciemno

Jedziemy do hotelu wykąpać się i zmyć reszki słonej wody. Przebieramy się ( Aleksandra się przebiera - ja nie mam za bardzo w co) i jedziemy oddać motorki. W mieście już toczy się nocne życie, czyli imprezy i jedzenie. Zwracamy sprzęt i szukamy czegoś do zjedzenia. Wybór pada na cripsy z bananami i czekoladą. Są przepyszne, ale niezbyt tanie, bo po 150 peso. Przyglądamy się jeszcze meczowi koszykówki, który odbywa się na szkolnym boisku w ramach jakichś zawodów. Tu wszędzie, nawet na największym zadupiu są ustawione kosze. Na Filipinach nie króluje piłka nożna, a koszykówka.

Rum jest dobry na wszystko

Zbliża się 21:00, czas na powrót spacerkiem do hotelu i odespanie dzisiejszych przygód. Kapiemy się, padamy na łóżka, wypijamy smacznego rumowego drinka i zasypiamy kamiennym snem. Jutro kolejna przygoda. Zmieniamy wyspę.

FILM

Bezdroża Palwanu

Skuterami zwiedzamy okolice El Nido na wyspie Palawan. Odkrywamy piękne plaże i ukryte w dżungli wioski.