DZIEŃ 19

Dzień wody

Wycieczka Super Ultimate Tour

Dziś czeka nas wycieczka po zatoce Coron, która znajduje się pomiędzy wyspami Busuanga - na niej mieszkamy, a Coron i Uson. Odwiedzimy 6 lokalizacji. Zgodnie z ustaleniami o 8:30 pojawia się pani z biura turystycznego i pakuje nas do zamówionego trójkołowca. Po drodze zabieramy innych 4 wycieczkowiczów, w tym dwójkę Polaków. Jedziemy na nabrzeże, gdzie widać już stojących turystów. 
Na wodzie w rządkach stoją łodzie. Zostajemy podzieleni na grupy wg wykupionych wycieczek. Organizatorzy mają w telefonach listy osób i wg nich przydzielają nas na łodzie. Nasza jest druga w rzędzie, więc aby na nią wejść musimy przez jedną, stojącą zaraz przy brzegu przespacerować się. Dzioby i rufy łodzi są wąskie i trochę się kołyszą, więc przy przechodzeniu załogi pomagają nam. Dostajemy się w końcu do naszej łódki i siadamy na ławkach. Łódź powoli zapełnia się turystami. 
Nasz przewodnik Bernard, co chwila nas liczy i sprawdza w telefonie, czy aby nazwiska się zgadzają. Niestety nie i parę osób, które rozsiadły się przy nas, musi iść na inne łodzie. W końcu stan osób pasuje do listy. Bernard jest zadowolony. Stara się nas rozbawić, opowiadając kiepskie suchary. 
W końcu przechodzi do części oficjalnej i opowiada, co nas czeka. Odwiedzimy 6 miejsc, na czwartym postoju planowany jest poczęstunek. Bernard sili się na dowcip i mówi, że zapłaciliśmy mało, więc będzie do wyboru ryż sypki, ryż czosnkowy albo ryż w nielimitowanej ilości.

Naciąganie klientów

W trakcie wycieczki będzie możliwość różnych aktywności. Można będzie spacerować, opalać się, nurkować, kąpać się w morzu, oraz pływać kajakiem. Bernard sprytnym trickiem namawia nas na wynajęcie kajaków, oczywiście za dodatkową opłatą 1000 peso. Decydujemy się na kajak i maski. Nasze niestety leżą w moim bagażu.
Po oficjalnym przedstawieniu załogi oraz planu wycieczki przewodnik przeszedł płynnie do przedstawienia członków wycieczki. Dobry pomysł. Dzięki temu wiemy z kim płyniemy. Mamy więc oprócz nas: dwóch Polaków, czterech Nepalczyków, jednego Nowozelandczyka, dwie zgrabne Brazylijki, wieloosobową rodzinę filipińczyków z Manili i austryiaka z żoną filipinką.
Silnik łodzi zostaje odpalony i wyruszamy. Będziemy pływać po zatoce, więc odległości pomiędzy destynacjami są niewielkie. 

Twin Lagoon

Bernard informuje nas, że pierwszym punktem naszej wycieczki jest Twin Lagoon. Są to dwie znajdujące się obok siebie zatoki, położone na wyspie Coron. Dopłyniemy tam w niespełna 20 minut. Tafla morza jest gładka, praktycznie nie ma wiatru, więc łodzią w ogóle nie kołysa. Po chwili wpływamy do zatoki, w której parkuje już kilkanaście łodzi. Ta zatoka służy, jako parking dla łodzi, a druga, jako miejsce pływania kajakiem i wpław. Z jednej do drugiej przedostać się można wąskim przesmykiem pod skałą.
Obsługa parkuje łódź przy samej skale, a my wodujemy nasz kajak i płyniemy zobaczyć drugą zatokę. Płyniemy wąskim przesmykiem. Nie wolno dotykać skał, bo są bardzo ostre i mogą poranić. Oczywiście dotykamy i zostają nam małe ranki. Zatoka okazuje się bardzo ładna. Otaczają ją wysokie skały, a woda ma lazurowy kolor. Opływamy małą zatoczkę i wracamy na łódź. Tu też można popływać. Z wody wychodzi właśnie Nowozelandczyk. Pytamy czy warto ponurkować. Mówi, że woda jest jakaś dziwna, taka zamglona, ale widoki ładne. Bierzemy maski i wskakujemy do wody. Rzeczywiście obraz pod wodą jest rozmazany. To wynik dużego zasolenia. Do 4 metrów od brzegu woda ma głębokość ok 1,5 m, a potem robi się ściana w dół na dużą głębokość. Bardzo ładny widok. Powoli czas na kolejny punkt wycieczki.

Coral Garden

Można to przetłumaczyć jako ogrody koralowe. Czyli czeka nas nurkowanie. Płyniemy na drugą stronę zatoki. Dopływamy w pobliże wyspy Uson gdzie rzucamy kotwicę. Bernard uprzedza nas żeby nie dotykać koralowców, nie stawać na nich ani ich nie jeść - śmieje się. Ubieramy maski i wskakujemy do wody. Pod nami roztaczają się piękne rafy. Nurkujemy, robimy zdjęcia , podziwiamy przeróżne kształty koralowców i ryb pływających pomiędzy nimi. 40 minut zleciało szybko. Wychodzimy zamachani. Jesteśmy gotowi na kolejną atrakcję. To maleńka plaża na maleńkiej wyspie.

CYC Beach

Po 10 minutach jesteśmy na miejscu. Cyc Beach, to urocza plaża, na malutkiej wyspie. Wpływamy na błękitny lazur wody i rzucamy kotwicę. mamy tu kolejne 40 minut dla siebie. Wskakujemy do wody i płyniemy na brzeg. Razem z innymi turystami wylegujemy się na piasku i podziwiamy okoliczne krajobrazy. Bo to dla nich się tu przyjeżdża. Na każdym postoju pomiędzy łodziami pływają kajaki wypełnione kulinarnymi atrakcjami. Ciastka, piwo ,napoje, banany, kokosy i lody. Nawiązaliśmy bliższy kontakt z Szwajcarem Henrym i głową przesympatycznej, filipińskiej rodziny Manfredem. Usilnie nas częstowali piwem, które kupowali na każdym postoju i spożywali z wyraźną przyjemnością. Okazało się, że obydwaj mają jutro urodziny. Henry jest na emeryturze i mieszka na filipinach już 20 lat. Poznał filipinkę i jak mówi, to główny powód, że tu zamieszkał. Od kilku lat razem podróżują po Filipinach i zwiedzają wyspy. Podobna każda jest inna. Bardzo się polubiliśmy. Podpowiedział nam, jakie miejsca mamy odwiedzić na wyspie Luzon, która jest następnym punktem naszego pobytu. Manfred natomiast zaproponował nam nocleg u siebie w Manili. Bardzo mili ludzie.
Po chwili kotwica została podniesiona i płyniemy na obiad.

Banul Beach

Tym razem wracamy na wyspę Coron, bo to na niej znajduje się Banul Beach. Wysokie surowe skały wychodzące prosto z morza otaczają malutki skrawek plaży z białym piaskiem i lazurową wodą. Piękne miejsce, idealne na sesje fotograficzną. Ale nie widoki mają być główną atrakcją tego miejsca, a obiad. Na plaży stoją wiaty kryte liśćmi palmowymi i właśnie pod nimi przygotowano dla nas posiłek. Na szczęście mimo zapewnień Bernarda był nie tylko ryż. Na stołach pojawił się także makaron, ryby, kurczak, sałatki, i kraby. Najedliśmy się do syta. Manfred pokazał mi jak jeść kraba. Najpierw wyrywasz mu wszystkie odnóża, potem podważasz pancerz i otwierasz jak muszlę. Wyciągasz środek i zjadasz w całości. Smakował całkiem dobrze, jak typowy „owoc” morza. Najedzeni, wyruszamy na kolejne miejsce.

Baracuda Lake

To mały zamknięty zbiornik wodny znajdujący się wewnątrz wyspy Coron. Jest ich sporo na wyspie. My odwiedzimy te najbliższe. Aby się tam dostać schodzimy na ląd i pokonując kilkanaście drewnianych stopni w górę, a następnie w dół schodzimy do jeziora. Nazwa pochodzi od pływających podobno w jeziorze barrakud. Nie bardzo w to wierzę. Kąpiemy się w jeziorku, podziwiamy piękne widoki i wracamy na łódź. Oczywiście w każdym takim miejscu są sklepiki, gdzie Henry z Manfredem raczą się piwem, przy okazji także upijając nas. Czas na zwiedzaniu i wesołych rozmowach mija szybko. Pora na ostatnią atrakcję.

Kayangan Lake

To znacznie większe jezioro niż Barakuda Lake. Trudniej też się tam dostać. Wpływamy w piękną zatokę i przybijamy do pomostu. Teraz czeka nas dłuższy niż ostatnio spacer w górę. Ok 200 stopniowe betonowe schody prowadzą na górę, skąd roztacza się piękny widok na okolicę. Potem jeszcze 200 schodów w dół i jesteśmy nad jeziorem. Jest otoczone wysokimi skałami, porośniętymi skąpą roślinnością. Tu także są pomosty z których można zejść do wody. Kąpać się można tylko w kapokach. Podobno wprowadzono ten nakaz, gdy utopiło się tu kilka osób. Podziwiamy dzikość przyrody i po kilkunastu minutach wracamy na łódź. Tym razem odwdzięczamy się naszym piwnym darczyńcom i kupujemy im zestaw piwek. Ucieszyli się bardzo z darów.

Wszystko co dobre też się musi kiedyś skończyć

Powoli zbliża się czas powrotu. Pakujemy się wszyscy na łódź i wyruszamy w ostatnią podróż dzisiejszego rejsu. Wracamy na Busuangę. Po 20 minutach przybijamy do rzędu stojących tu łodzi, żegnamy się z towarzyszami podróży i schodzimy na ląd. Mamy opłacony transport, więc zostajemy od razu wyłapani przez pana, który ma nas zawieźć do hotelu. Kilkanaście minut później jesteśmy w swoim pokoju    
Teraz szybka kąpiel i czas coś zjeść. mamy przecież prawie godzinę 18:00.

Kuchnia Filipińska - nie polecam

Schodzimy spacerkiem do miasta. Aleksandra proponuje naleśniki. Przy stoisku jest jednak spora kolejka, więc proponuję coś zjeść w lokalu Sharky, który mijaliśmy wcześniej. Sporo było tam ludzi i grała muzyka na żywo. Aleksandra zgadza się. Wchodzimy do lokalu. Ubrana w maski obsługa szybko nas ogrania. Dostajemy stolik i menu. Wybieramy smażoną rybę z frytkami i wieprzowinę na ostro słodko z ryżem. Do picia mango Shake i mango smoofie. Dostaliśmy zamówione porcje. Niestety mimo ceny 350 peso/ porcję nie było to smaczne. Sam tłuszcz. U mnie zamiast mięsa były smażone kawałki słoniny. Nie daliśmy rady tego zjeść. Na szczęście pojawił się lokalny koneser w postaci psiaka, która jedząc z widelca wtrynił każdy podawany jej pod stołem kawałek. Talerze oddaliśmy czyste. 
Reasumując: jedzenie w restauracjach nam nie smakuje. Garkuchnia filipińska znacznie bardziej przypadła nam do gustu. No i jest 2-3 krotnie tańsza. Nienasyceni wracamy do domu spać.

Kajaki? NIE!!!

Podsumowując całodniowe wycieczki morskie są dosyć tanią atrakcją turystyczną. Kwota 1700 peso za całodniową atrakcję razem z posiłkiem nie jest wygórowana. Natomiast kajak za 1000 peso już jest przewartościowany. Za 39 minut pływania po prostu się nie opłaca. Maski jeśli się nie ma własnej za 150 peso warto wynająć

FILM

Zatoka Coron

Całodniowy rejs łodzią po zatoce. Odwiedziliśmy piaszczyste plaże, nurkowaliśmy na rafach, zjedliśmy wspaniały posiłek, pływaliśmy kajakami po otoczonych wysokimi skałami jeziorach.