DZIEŃ 21

Palawan z okien busa

Kiedy ranne wstają zorze

Dziś po raz pierwszy od dłuższego czasu musieliśmy skorzystać z budzika. Prom wypływa o 7:00 więc o 6:00 powinniśmy być przy bramie portu. O 5:50 podjeżdża po nas Pan z trójkołowcem. Jest o dziwo przed czasem. My spakowani i wykąpani również. Żegnamy się z obsługą hotelu i pakujemy do trycykla. O tej godzinie na ulicach Coron praktycznie nie ma ruchu. Jest jeszcze ciemno i zupełnie cicho. Dojeżdżamy do portu w 10 minut. W pobliskim sklepie robimy małe zakupy wody i ciastek. Jesteśmy przecież bez z śniadania, a czeka nas pięcio godzinna podróż. Przed wejściem do portu czeka już spora kolejka opuszczających wyspę turystów.

Bilety do kontroli proszę

Stajemy w niej i powoli przesuwamy do przodu. Filipińczycy nie są mistrzami logistyki, więc cała procedura wejścia na prom przedłuża się. Najpierw zakup wejściówek do portu i kontrola biletów, potem pomiar temperatury i kontrola biletów, następnie patyczkowe badanie bagażu podręcznego, potem oczekiwanie w poczekalni, kolejny etap, to sprawdzanie biletów przy wyjściu z poczekalni i ułożenie bagaży w długi rządek, celem obwąchania go przez psa. Następnie czeka nas ponowna kontrola biletów i w końcu widzimy prom. Tu już jest łatwo. Nie mamy przydziału siedzeń, więc wchodzimy do środka i siadamy na tych samych miejscach co ostatnio. Z tego powodu warto wsiadać na prom jako jedni z pierwszych, bo ma się większą możliwość wyboru siedzeń. 

Tu nic nie działa na czas

Wyruszamy z 20 minutowym opóźnieniem jest więc szansa że dopłyniemy po 12. Miejmy nadzieję, że opóźnienie nie zwiększy się, bo o 13 z El Nido wyrusza nasz bus do Puerto Princesa. Morze jest gładkie, płyniemy więc jak po sznurku. Żadnego bujania, zupełnie inaczej niż gdy przypływaliśmy. Mimo braku wiatru jest jednak fala - niewysoka, ale o szerokie podstawie więc lekko kiwa. Jest pochmurno i czasem popaduje. Pięcio godzinny rejs upływa nam pod znakiem wcinania ciasteczek i czytania książek. Dopływamy jednak na czas - udało się odrobić opóźnienie. Wstajemy jeszcze przed przybiciem do portu, żeby ustawić się zaraz przy drzwiach wyjściowych. Bagaże mamy ze sobą, więc jesteśmy gotowi na szybki wypad z promu. Cała procedura dobijania do kei idzie wyjątkowo sprawnie, więc już po chwili szybkim krokiem zmierzamy do bramy wyjściowej.

W poszukiwaniu zgubionego busa

Tu oczywiście czeka na nas komitet powitalny składający się z właścicieli trójkołowców. Wybieramy na chybił trafił jednego, który za 100 peso jest gotów nas zawieźć na terminal autobusowy. Na miejsce docieramy o 12:20. Mamy niezły czas operacyjny. Do wyjazdu pozostało 40 minut. Musimy teraz odszukać nasz busik. Aleksandra zarezerwowała i opłaciła go przez internet. Znamy nazwę przewoźnika. Terminal, to betonowy plac o wiekości 50 x 50 m z wiatą po środku. Wokoło wiaty ustawiają się białe 13 osobowe busiki. Wszystkie są do siebie podobne. Pod wiatą stoi kilku klientów, a także naganiaczy transportowych. Wypytujemy ich o naszego busa, Nie potrafią jednak ustalić gdzie jest. Czas mija, a my jesteśmy w czarnej dupie. Busów powoli ubywa. Żaden z nich nie jest z naszej firmy przewozowej. Jako, że zależy nam na czasie, podpytujemy naganiaczy, czy może jest miejsce w jakimś innym busie.

Zawsze jest jakieś rozwiązanie problemu

Naganiacze rozmawiają ze sobą, widać, że o nas, ale żaden nie decyduje się nam pomóc. Chyba nie mają wolnych miejsc. W końcu jeden z nich mówi, że mamy za nim pójść. Opuszczamy plac i podchodzimy do stojącej przed nim budki. To kasa biletowa jednej z firm przewozowych. Pytamy się czy są miejsca w najbliższym busie do Puerto Princesa. Okazuje się, że tak. Płacimy po 700 peso za bilet i możemy wsiadać. Filipińczycy w busach wykorzystują każdą wolną przestrzeń. Mają nawet takie 20 centymetrowe wkładki siedzeniowe, żeby w rzędzie mogły siedzieć 4 osoby, a nie 3. Jest wtedy ciasno, ale podróżować od biedy można. Z tyłu jest wąski pasek wolnego miejsca na bagaże. W ten oto sposób upychają do busa 15 osób.

Jestem pełny, to jadę

Busiki czekają, aż się zapełnią klientami i wtedy wyruszają w trasę. Poszło szybko, gdyż o 12:55 ruszyliśmy. Trochę nas zdziwiło, że dwa miejsca zostały wolne, ale sprawa natychmiast się wyjaśniła. Już po chwili zatrzymaliśmy się, i do auta dosiadło się dwie osoby. Wyruszamy. Droga jest szeroka, ale bardzo kręta. W końcu Palawan, to górzysta wyspa. Busik pędzi szybko, wymijając innych uczestników ruchu. Po ok 1,5 h kierowca zatrzymuje się w jednej z mijanych miejscowości. Mówi, że mamy kilkuminutowy postój i możemy wysiąść - rozprostować kości. Z przyjemnością opuszczamy auto i idziemy pozwiedzać okoliczne stragany.

Czy ukradną nam rzeczy?

Nasz bus odjeżdża, czym bardzo zestresował Aleksandrę. AFERA!!! Oraz publiczne upokorzenie męża, bo on się nie przejął. Ja raczej nie sądzę, żeby tutejsze firmy transportowe zajmowały się porywaniem bagaży turystów, więc chwilowy odjazd busa mnie nie bardzo przejął. Oczywiście zniknięcie busa miało drugie dno. Nastąpiła tajemnicza podmiana podróżnych. Bus przyjechał z nowymi osobami, a kilka podróżujących chyba musiało tu wysiąść. Generalnie bagaże do nas wróciły, ale Aleksandry dobry humor już nie. Jedziemy dalej. Kolejny postój, wykorzystaliśmy na zjedzenie posiłku.

Na trzech kołach nie da się jechać

Przy wsiadaniu, ktoś z podróżnych zauważył, że w jednym z kół brakuje powietrza. Kierowca postukał, popukał i wydał zarządzenie, że mamy jednak wsiadać. Ruszył, ale po chwili stanął na poboczu. Okazało się, że tylko po to żeby dopompować koło. Zasięgnął też języka i po chwili ruszyliśmy do najbliższej wulkanizacji. Można je poznać po reklamie w postaci dużej opisanej farbą opony. Tym razem poproszono nas o opuszczenie pojazdu. Pojawił się majster i w ekspresowym tempie wymienił koło na zapasowe. W naprawę dziury już się nie bawili. Jedziemy dalej.

Do czego służy klima?

W busie jest oczywiście pieruńsko zimno, co chyba tylko nam przeszkadza. Tubylcy jadą skąpo odziani. Jeden nawet klimą suszył sobie włosy. Powoli zapada zmrok, co też jest sygnałem, że dojeżdżamy do Puerto Princesa. W ofercie jest rozwiezienie klientów, więc bez problemu trafiamy na lotnisko.

Znowu razem…

Chcemy odebrać wylegujący się tam mój plecak. Zostawiam Aleksandrę przy wejściu i udaję się do punktu obsługi klientów firmy Cebu Airlines. Pani, która obsługiwała mnie kilka dni temu rozpoznaje moją nieogoloną twarz i z uśmiechem podchodzi, poinformować, że bagaż czeka. Wypełniamy papierki i znów widzę swojego czerwonego towarzysza podróży. Wracam do Aleksandry i wyruszamy do hotelu, w którym postanowiliśmy się zatrzymać. Duży, wyglądający na porządny hotel, okazuje się mieć malutkie, ale czyste pokoje. Zostawiamy bagaże i idziemy obejrzeć okolicę. Spacer jest jednak krotki, bo nic ciekawego nie znaleźliśmy. Wracamy więc do pokoju i idziemy spać. W końcu jutro pobudka o 5:00. Mamy wczesny lot do Manili.