DZIEŃ 11

Spływ rzeką Loboc

Zapraszamy komary na kolację ze śniadaniem

Spanie z włączoną klimatyzacją nie wchodziło w grę. Strasznie hałasowała. Wyłączyliśmy ją i próbowaliśmy zasnąć. W malutkim pokoju z jednym tylko okienkiem szybko jednak zrobiło się gorąco i duszno. Mimo że spaliśmy tylko pod prześcieradłami, to budziliśmy się co chwila zlani potem. Okazało się, że otwarcie drzwi pomogło. Wpadające przez nie świeże, chłodne powietrze znacznie poprawiło klimat w naszym maleńkim pokoju. Powietrze chłodził także padający co chwila deszcz. Teraz można było spokojnie zasnąć. Już nic nie zakłócało spokoju. Obudziliśmy się przed 7:00. Aleksandra postanowiła jeszcze poleżeć, więc wziąłem tablet i udałem się do holu gdzie na miękkiej kanapie - to jedyna miękka rzecz tym betonowym ośrodku - nadrabiam zaległości w pisaniu.

Nie chcę zdjęć - jestem w remoncie

W holu pojawił się właściciel, starszy pan z przyklejonym na stałe uśmiechem. Wczoraj zrobiliśmy trochę zdjęć jego hotelu z drona, więc postanowiłem podzielić się nimi z właścicielem. Ten jednak grzecznie odmówił. Nie chce zdjęć, bo jak powiedział trwa tu jeden wielki remont i nie ma zamiaru go pokazywać. Doświadczenie pokazuje nam, że tu na Filipinach w każdym ośrodku cały czas trwają remonty, więc Pan chyba nigdy nie zrobi dobrych zdjęć swojego ośrodka.

W górę rzeki Loboc

Przychodzi Aleksandra i zasiadamy do śniadania. Omawiamy plan na dzień dzisiejszy. Dziś zamiast skuterków wybieramy SUP-y. Będziemy zwiedzać Filipiny z rzeki. Trzeba ustalić cenę. Pan w recepcji podaje nam kwotę 250 peso/h . Cena z tyłka. Negocjujemy. Stanęło 1000 peso za dwa SUPy na cały dzień. Zapowiada się fajny dzień. Siedzimy więc w holu na miękkiej kanapce i czekamy, aż się wypogodzi. Dziś wg map pogody ma trochę padać, a trochę nie. Teraz właśnie trochę pada. Nie nudzimy się jednak - Aleksandra szuka nam transportów i noclegu na kolejny etap podróży, ja notuję wydarzenia. Ok 10:00 pogoda się poprawia.

Sprytne kociewiaki

Ubieramy się w kreacje na wodę, i wskakujemy z pomostu na nasze deseczki. Sprytnie wzięliśmy wiosła od kajaków, żeby wygodniej się wiosłowało. Nie zamierzamy stać na desce, ale na niej siedzieć.
Czeka nas ok 3 km spływ w górę rzeki. Chcemy dopłynąć do wodospadów Busay Falls. Nie zdążyliśmy się dobrze rozpędzić, a już zaczęło padać. Zauważyliśmy stojącą przy brzegu starą barkę. Wpłynęliśmy pod nią, aby uniknąć przemoczenia. Po chwili wyszło słonko i mogliśmy kontynuować wycieczkę. Nurt rzeki Loboc nie jest zbyt wartki, woda jednak jest głęboka i bardzo mętna. Włożyłem całe wiosło, a dna nie dotknąłem.

Wierny towarzysz podróży

Po chwili zauważyłem płynącą w naszym kierunku zieloną kulkę, która okazała się kokosem. Owoc został zapakowany na deskę i odtąd towarzyszył nam w naszej przygodzie. Niestety mam dla niego smutną wiadomość. Na końcu dnia zostanie zjedzony. Po chwili dopływamy do miejscowości Loboc, gdzie przy kei stoi kilka barek.

Głośna atrakcja turystyczna jest za głośna

To kolejna atrakcja turystyczna tego miejsca. Polega na tym, że po wykupieniu biletu wsiadasz na barkę, gdzie przygrywa ci orkiestra ( niestety głośno), a ty siedząc, jesz pyszne lokalne dania. Barka jest popychana przez małą łódkę, którą kieruje jeden sternik. I tak siedząc i jedząc płyniesz do wodospadów. Tam czeka kolejna atrakcja, a mianowicie wiata w której tańczy i śpiewa lokalny zespół ludowy. My tę trasę mamy zamiar pokonać SUP-ami. Płyniemy nieśpiesznie podziwiając piękne okoliczności przyrody. i słuchając romantycznych przebojów z kolejno mijających nas barek. Służymy jednocześnie, jako interesujący obiekt do fotografowania. Od czasu do czasu popaduje drobny deszczyk.

Wodospady szumna nazwa

Po ok. godzinie niespiesznego wiosłowania dopływamy do wodospadów. Są malutkie i bardzo zakrzaczone. Nad nami wisi kolejna tutejsza atrakcja, czyli przejazdy linowe nad rzeką. Przyglądając się latającym nad nami turystom, wysiadamy na brzegi i zjadamy ze smakiem nasze zapasy. Zabraliśmy ze sobą wczoraj zakupione ciastka, oczywiście każde innego rodzaju. Robimy kilka zdjęć na tle wodospadów i wracamy. Niebo się zachmurzyło i zaczyna padać.

Trochę podglądania za free

Po chwili dopływamy do wiaty, gdzie stoją przycumowane dwie barki, wpływamy pomiędzy nie i przyglądamy się wygibasom lokalesów, tańczących pod wiatą. Ci odwzajemniają się nam uśmiechami i machaniem. Nacieszywszy oko, kontynuujemy spływ. Zaczyna jednak poważnie padać.

Woda z dołu, woda z góry

I tak już do końca. Płyniemy w ulewie, co nie jest jakieś specjalnie uciążliwe. Jest ok 30 stopni, woda w rzece ma 26, deszcze też cieplutki, więc właściwie to nie marzniemy, a jedynie mokniemy. Przestało padać dopiero, gdy wysiedliśmy na podtopionym pomoście przy hotelu. Wyszło słonko. Gdy tylko zaświeci tu słońce natychmiast robi się bardzo gorąco. Rozwieszamy więc nasze rzeczy i zalegamy na kanapie żeby odpocząć. Jesteśmy pomarszczeni od wody jak bobasy.

Zawsze jemy

Zbliża się 16-ta więc głód daje znać o sobie. Wsiadamy na skuterki i jedziemy do miasta coś zjeść oraz zatankować nasze maszyny. Wracamy do hotelu i poświęcamy się błogiemu nic nie robieniu. Szybko robi się ciemno, więc idziemy spać. Jutro czeka nas całodniowa podróż. Najpierw skuterami, potem promem, następnie samolotem. Potem taksówka, następnie autobus i na koniec pewnie trójkołowiec, żeby trafić do hotelu. To może być męczące.

FILM

Spływ rzeką Loboc

Wyspa Bohol, to nie tylko Czekoladowe Wzgórza. Bardzo ciekawą atrakcją jest również rzeka Loboc. Można nią spłynąć stateczkiem lub tak jak my na SUP-ach.